Liberté, Égalité, Fraternité (ou la Mort). Wolność, równość, braterstwo (albo śmierć).
Siedząc na Placu Bastille dotarło do mnie, co w Paryżu lubię najbardziej. Wolność. Wolność chodzącą ulicami, wolność wyłaniającą się zza każdego rogu, wolność czasami aż zdumiewającą i nieco dla mnie – Polki – trwożącą. Tak dalece posunięta, że nie znajdująca aż w języku polskim odpowiedniego synonimu, który pokazałby jej wszechstronność: tolerancję, równość, niezależność, nieskrępowanie… Francuskie liberté, bliskie naszemu liberalizmowi, czyli wolności, jako nadrzędnemu prawu człowieka, wydaje się być bardziej pojemne. Ta niebywała paryska swoboda ma także swoje ciemne strony, ale nie one miały być tematem tego wpisu. Chciałam zwrócić Waszą uwagę na wspaniałe uczucie jakim jest wolność od bycia ocenianym. Tak właśnie. W Paryżu nikt Was nie zmierzy wzrokiem, nie zlustruje z góry na dół, nikogo nie będzie interesować, czy Wasze włosy mają dobry, czy zły dzień, a buty pochodzą z najnowszej kolekcji, czy z second handu. To jest wszystko nieważne. Paryż stoi ponad podziałami rasowymi, płciowymi, majątkowymi. Ma za dużo spraw i turystów na głowie i jeżeli spotka Was jakaś nieuprzejmość, to raczej ze strony człowieka w plecaku, czapce z daszkiem i mapą w ręku, niż kogokolwiek innego. Wspomnienie turysty nie jest przypadkowe. Bo to taki wyjątek potwierdzający regułę – paryżanie wyjątkowo ich nie lubią :)